mieszkam w prawie 2 tysięcznym miasteczku. kiedyś pamiętam jak gospodarz miał krowę i ludzie szli do niego z kankami na mleko. teraz krowy nie ma, mleka nie ma, a syn zna krowę z obrazka. bo już u nas nie uświadczysz. konia owszem. jeden facet ma. często chodzimy na spacery koło tego konika także na własne oczy żywego a nie z obrazka - widział.
mamy takiego sąsiada (ja za nim nie przepadam) bo to on ma wszystko - drób i wieprzowinę eh. ale od początku, już dawno hodował to wszystko. ma dla tych zwierząt zagrodę, ale za każdym razem jakaś kura czy kaczka wylezą na ulicę. a kiedyś też kura dostała się do nas na ogród i mój pies ją złapał, pióra latały mi pod oknem (ja byłam w ciąży) wpadłam w panikę, ze strachu nie wyszłam z domu, a zadzwoniłam po babcię, kurę znalazła w żywopłocie, złapała i wypuściła.nigdy nie lubiłam tych zwierząt. plus jest taki, że dostajemy jajka, i kaczkę na święta.
teraz nie możemy przejść bez wrzasków obok gospodarstwa sąsiada, musimy wstąpić, bo syn prawieże wylatuje z wózka jak się nie zatrzymam, a niestety tamtą drogą musimy chodzić wszędzie do teściów, sklepu, na plac zabaw - to nasza droga. w drugą stronę byłoby za daleko i długo. no ale mój syn zafascynował się odkąd sąsiad-gospodarz wypuścił malutkie kaczuszki, gąski i kurczaki. no są słodkie nie powiem, ale na takim zasranym i to dosłownie podwórku nie chciałabym mieszkać. bo niestety on nie patrzy gdzie wypuszcza, wypuszcza wszędzie. że tak powiem brudas z niego.
no ale plus jeszcze jeden mój syn nie tylko z obrazka będzie wiedział kto to kaczka, gąska, kura, kogut, indyk oraz świnka.
kółko graniaste ;Pdzisiaj wzięłam ze sobą aparat :))))